Zdrowie i długowieczność
dr Diana Wojtkowiak
Nasze zdrowie zjadają niedobre emocje, co zwykle podciąga się pod określenie stresu, ale to nadmierne uproszczenie, które może nas zaprowadzić w ślepą uliczkę. Szczególnie silne działanie ma poczucie bycia niepotrzebnym. Program biologiczny zadba o to, aby takie osoby wyeliminować poprzez jakieś choroby – to łagodniejsza wersja śmierci wudu. Przyroda dba o przetrwanie grupowe nie o indywidualne. Jesteśmy, jak to pisał Elliot Aronson, zwierzętami społecznymi. Utrata jedynego czegoś lub kogoś, na którym opieraliśmy swoją przyszłość, działa podobnie, to jedna z głównych przyczyn psychicznych powstawania raka.
Tu w zagadnienie wspaniale wpasowuje się skala uspołecznienia Davida Hawkinsa. Warto ją poznać niezależnie od tego co tu dalej napiszę. I nie chodzi o to, czy ona jest jakimś ideałem czy jedynie próbą uporządkowania zagadnienia, jest jedyną szeroko znaną skalą i to skalą, z której korzysta wiele osób w samorozwoju. Nie należy z niej korzystać w sensie wspinania się po kolejnych szczeblach, bo wówczas znów popadniemy w jakiś zaklęty krąg. Jednocześnie nie jesteśmy tutaj na Ziemi po to, żeby jedynie dotrwać do emerytury. Mamy zrozumieć naszą sytuację, po co tu jesteśmy dokonać duchowego wzrostu i starać się zmieniać świat na lepszy. I to powienien być nasz główny przewodnik. Ładnie to opisała na podstawie przekazów z innych wymiarów Joanna Rajska w swojej książce Hiperfizyka, potwierdzając to, do czego sama doszłam i do czego powinien dojść każdy inteligentny człowiek.
Kiedy ktoś przy mnie mówi: „nie mam zamiaru zmieniać świata”, już widzę go jako człowieka przegranego, niepotrzebnego. Oczywiście nie każdy może być wielkim rewolucjonistą, raczej znajdzie się dla nas do wykonania jakiś nieduży kawałek dzieła, które będzie nas podbudowywać. Podobnie jest w badaniach naukowych. Poszczególnym naukowcom dane jest odkryć tylko niewielką część tego, co jest do odkrycia.
Skala Hawkinsa to zakres od jeden do tysiąca. Nie ma zera ponieważ to skala logarytmiczna. Wartość 500 nie oznacza, że jesteśmy w połowie drogi. Taką ważną granicą jest wartość dwieście, kiedy już się nie boimy, posiadamy odwagę cywilną, potrafimy poświęcić wiele czasu na walkę o słuszne cele. Ta granica jest o tyle istotna, że powyżej tej wartości osoby takie raczej nie chorują, choroby zostawiają osobom poniżej wartości 200. Na poziomie 125 jest walka o pieniądz. Dla wielu osób to zamknięty krąg z którego nie mogą się uwolnić. Nie mówię tu o osobach, którym nie sprzyjał los i którym brakuje na utrzymanie. Mówię o tych, których celem jest bogacenie się, trzy domy, pięć samochodów, coś drogiego do zaimponowania znajomym. Będą nawet próbować wskoczyć w jakąś sferę duchową, ale pieniądze będą ich trzymać na poziomie 125. Wiele z tych osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że ma wybór, że nie są zmuszone do tego stylu życia. Ten trend przyniosła nam kultura amerykańska, niekoniecznie nam bardzo bliska. Przed 1990 rokiem dla większości osób w Polsce pieniądze same w sobie to nie był cel życia. Przeciętnie nasze społeczeństwo obniżyło w ciągu ostatnich trzydziestu lat poziom uspołecznienia w skali Hawkinsa. Jest tu też zamknięcie się na wyższy poziom uczuć, które same nagradzają, a które nie wszyscy w życiu będą mieli okazję doznać choć raz. Przejście na wyższy poziom w skali uspołecznienia to nie zawsze długotrwała praca, to może być też zmiana postawy, decyzji emocjonalnej pod wpływem nowego punktu widzenia. W literaturze szkolnej mieliśmy przełom bohatera romantycznego. Obecnie wiemy, że możemy funkcjonować na kilku zestawach wartości podstawowych, z których jedna w danym czasie zwycięża. To nam pokazuje astrologia. Mamy obsadzone planetami w horoskopie jakieś znaki zodiaku i jakieś nie obsadzone, Tych nieobsadzonych wartości nie przyjmujemy za własne i nawet nie rozumiemy. Z tych obsadzonych możemy wybrać i czasem widzimy u innych albo i u siebie ten przeskok wartości, który może zostać na całe życie albo funkcjonować tylko w pewnym okresie.
Ktoś powie, o jaki prymityw! piszą mi tu o jakiejś nienaukowej będącej zabobonem astrologii. Ten ktoś ocenił, że inny jest gorszy od niego, ponieważ uważa mimo nieznajomości tematu, że wie lepiej, jest ekspertem. Sam czuje się dzięki temu lepiej, jego ja urosło. Przeskoczył na poziom Hawkinsa 30. Z pewnością większość z nas obserwowała z zaciekawieniem, rozmowy bardzo prostych ludzi, często pijaczków, którzy bez zahamowań wywnętrzają swoje myśli. Ich dyskurs przesycony jest ocenami, oceniają osoby nieobecne, ale też siebie nawzajem – jaki ten ktoś jest zły i głupi, dzięki temu podbudowują swoje ja. Są na poziomie 30. Tu może jeszcze nie napisałam jednoznacznie, ocena osoby jest taka, jak najniższy poziom na jakim funkcjonuje. Nie zmieniają tego duchowe wzloty. Wracając do astrologii i innych alternatywnych dziedzin, to trzeba zauważyć, że ktoś kto poświęcił życie jakiejś nieakceptowanej przez establishment naukowy dziedzinie, prowadząc skomplikowane analizy i pisząc książki, a jednocześnie utrzymując się z czegoś innego, nie jest głupcem biorącym coś na wiarę. Co innego, gdy ktoś żyje z jakiejś dziedziny – może być oszustem, ale też niekoniecznie.
Możemy więc z tego, co w horoskopie, ale też w miejscu urodzenia, wybrać. Wybrać bezboleśnie. Nie jest powiedziane, że mamy żyć przeciw sobie. Wolność, ta wewnętrzna, to życie w zgodzie z posiadanymi wartościami, z naszym własnym sumieniem. To jest od jakiegoś czasu doktryna kościoła, do której to definicji sama niezależnie doszłam. Mówimy tu o wartościach naturalnych, nie o prawie i państwie prawa, z których czasem można się pośmiać, co ci prawnicy, nauczyciele, a w pewnym okresie też rolnicy – powymyślali. Chodzi o to, żeby doskonalić się w ramach własnej wewnętrznej wolności.
No właśnie, jak się ma do takiego dokonywania postępu w skali uspołecznienia zagadnienie religii? Raczej się nie gryzą. Biorąc poprawkę na nienowoczesny przekaz sprzed dwóch tysięcy lat sami musimy decydować, czy coś jest ze sobą sprzeczne, czy przeciwnie jest postępem. Kościół nie nadąża za przemianami w świecie. Nie, nie znaczy to, że ma się pseudo postępowi kłaniać. Tak to uczynił papież Benedykt XVI, oznajmiając, że Kościół akceptuje w całości współczesną naukę akademicką. Ta nauka nigdy nie była tak strasznie zakłamana jak obecnie. To największy doktrynalny błąd kościoła w ostatnich latach. Jednocześnie Kościół Katolicki naucza seminarzystów psychologii z podlegających poprawności politycznej osiągnięć psychologów świeckich. Trzeba jednak zauważyć, że w skali Hawkinsa Kościół wmanewrowuje swoich podopiecznych w strach, będący pułapką w samorozwoju na poziomie 100. Nikt nie zostanie świętym obracając się w sferze strachu przed karą. Trzeba własnej inteligencji i przeciwstawienia się temu trendowi, żeby dokonać rozwoju religijnego, wbrew głoszonym zaleceniom.
Jest wiele takich problemów, ale najlepsze jest tutaj podejście filozofów angielskich, godzących się na to, że dwa częściowo sprzeczne systemy mogą wspólnie funkcjonować. W każdym razie mając wiele uwag do głoszonych obecnie prawd Kościoła, nie myślę nikogo od niego odwodzić. Bez względu na błędy Kościół odgrywa ważna rolę. Jeszcze jednym ważnym błędem Kościoła jest odchodzenie od wykorzystania sumienia na rzecz prawa, co doprowadziło w 2020r. do masowych protestów kobiet. Mogłoby się wydawać, że Kościół posługiwał się zawsze etyką, a państwo świeckie prawem. Niemniej jednak to Kościół od stuleci starał się o regulacje wszystkiego prawem i jego działania leżą u źródeł powstania państwa prawa, zamiast państwa zdominowanego przez etykę i honor, jak było w etosie szlacheckim.
No, a jak w skali Howkinsa wygląda mądrala, która to pisze. Pozornie dosyć wysoko. Na poziomie 400 ze strony intelektualnej plasują sie osoby, które zupełnie swobodnie poruszają się w dziedzinach naukowych w ramach paradygmatów. Jako że od wielu lat zgłębiam podstawy błędów obecnych paradygmatów, odrzucam niektóre stare, tworzę nowe i na nich buduję dalej, wydawałoby się, że jestem trochę wyżej. Ale od strony emocjonalnej na poziomie 350 jest taka bariera nie do pokonania – trzeba umieć wybaczyć swoim wrogom, wszystkim. Może innym razem. Jestem więc na poziomie 300. W każdym razie znam dwie osoby, które w osobistych rozmowach mówiły mi, że udało im się przekroczyć tę barierę i wcale nie są to siostry zakonne, ale osoby, które prowadzą własną działalność gospodarczą. Niektórzy mówią, że do tego jest potrzebna pomoc sił wyższych, że z naszą ludzką miarą nie jesteśmy w stanie tego dokonać.
Nie przedstawiam tu tabeli i opisów Howkinsa, chcę tylko pokazać, że takie ciekawe podejście do samorozwoju i własnej działalności w ramach zmieniania świata istnieje, chcąc czytelnika zachęcić do jego poznania.
Przejdźmy teraz do pól torsyjnych. Kryły się od dawna pod nazwą oddziaływań subtelnych. Ale to była ogólna nazwa, nieograniczająca sie do jednego typu oddziaływań. Nie było badań, które by określiły dokładnie właściwości rozpatrywanych pól. Różni badacze nazywali własnymi określeniami pola, które mieli w swych rękach. Dopiero Rosjanie wprowadzili jednolite określenie, za którym kryło się promieniowanie o dosyć dobrze określonych właściwościach. Nazwa została zaczerpnięta od Elli Cartana, który użył tego określenia w latach dwudziestych, rozbudowując teorię względności Einsteina. Dokładnemu opisowi właściwości pól torsyjnych i wytwarzających je cząstek pola torsyjnego poświęcona jest moja strona internetowa www.torsionfield.eu, zapraszam do niej wszystkich, którzy się nie boją. Z naszego punktu widzenia ważne jest to, że cząstki pola torsyjnego przenikają prawie przez wszystko, również przez kulę ziemską, a jednak nasz organizm odbiera ich sygnał poprzez wyspecjalizowane w tym celu receptory białkowe znajdujące się wewnątrz komórek albo na ich błonach. Cząstki te są zupełnie niepodobne do elektronów, które można określić jako prymitywne i bierne. Cząstki pola torsyjnego przenoszą ogromną ilość informacji. Jedna cząstka jest w stanie przenieść informację o strukturze przestrzennej skomplikowanego białka, na przykład HCG. Cząstka ta, tak bardzo upodabnia się do białka, że receptor komórkowy przystosowany do rozpoznawania HCG daje się nabrać, że to prawdziwe białko. I to jest podstawa homeopatii. W przekazie sygnału bierze udział jednak wiele cząstek pola torsyjnego, oddziałując jednocześnie na wiele takich samych receptorów, a większość cząstek zostaje niewykorzystana. Cząstki pola torsyjnego docierają do nas ze Słońca i od planet, przenosząc informacje o znakach zodiaku. Ale ta informacja jest głębsza, za każdym znakiem zodiaku kryją się odmienne wartości naturalne. Odrzucając przekazywaną nam od czasów Sumerów astrologię, odrzucamy też główne źródło wartości naturalnych, z których przez tysiąclecia korzystała i etyka, i religia, i psychologia. W ten sposób otworzono puszkę Pandory z przepisami państwa prawa. Prawem, przy którego tworzeniu, jak wypowiedział sie pewien docent na konferencji dotyczącej istnienia wartości naturalnych i w której uczestniczyłam, „nie powinno posługiwać się jakąś etyką czy moralnością, ponieważ to utrudnia tworzenie prawa, bez etyki prawo jest przejrzyste, spójne i łatwe do tworzenia”.
Cząstki pola torsyjnego docierają do nas również z głębi Ziemi, gdzie uwalniane są w reakcjach rozpadu izotopów promieniotwórczych. Odpowiedzialne są za właściwości miejsca, określają cechy etniczne społeczeństwa, które mieszka w danym miejscu od pokoleń, w tym cechy narodowe. Ale też mają niekorzystne działanie kiedy to promieniowanie cząstek pola torsyjnego jest zbyt silne. Kiedy Ziemia stygła, popękała jej wierzchnia warstwa tworząc nieregularne trójkąty czworoboki i pięcioboki. W powstałe szczeliny dostał sie materiał z wietrzenia stygnącej powierzchni. Dzisiaj te miejsca nazywamy rozłamami tektonicznymi. Ich wadą jest trzykrotnie większa intensywność promieniowania cząstek pól torsyjnych, a w miejscu połączenia rozłamów – sześciokrotnie większa. To trochę za dużo dla naszego organizmu. Nie powinniśmy mieszkać na rozłamach tektonicznych. Prawie wszystkie przypadki nowotworów występują u osób, które od wielu lat mieszkają na rozłamach tektonicznych. Również wiele innych chorób powstaje przede wszystkim na rozłamach tektonicznych: cukrzyca, stwardnienie rozsiane, bezpłodność, depresja i inne. Ale jeżeli ktoś ma mocną psychikę, rozłam go nie zniszczy. Rosjanie Mielnikow i Piwowarowa w książce „Rozłamy geodynamicznie aktywne…” pokazali, że większość wielkich twórców rosyjskiego imperium w ostatnich trzech stuleciach mieszkała właśnie na rozłamach tektonicznych.
Podali długą listę nazwisk, np; Gogol, Dostojewski, Puszkin, Tołstoj, Turgieniew, Adam Mickiewicz, Musorgski, Rymskij-Korsakow, Prokofiew, Rubinsztajn, Strawiński, Czajkowski, Szostakowicz itd. No tak, wtedy byliśmy częścią imperiów.
Cząstki pola torsyjnego odpowiedzialne są też za działanie metod fizykoterapeutycznych takich jak magnetoterapia, choć nie mają nic wspólnego z elektronami i fotonami. Urządzenia elektryczne i elektroniczne przyspieszają cząstki pola torsyjnego dochodzące z ziemi i dodają specyficznego sygnału pochodzącego z elektronicznych materiałów konstrukcyjnych. Jeżeli te cząstki są przyspieszane zbyt silnie i zbyt długo, działają na nas niekorzystnie, tak jak rozłamy tektoniczne i jeszcze silniej. Największym obecnie zagrożeniem dla zdrowia są budowane w ogromnych ilościach stacje bazowe telefonii komórkowej, pracujące obecnie często przy stukrotnie większej mocy niż przed 1 stycznia 2020, kiedy jeszcze obowiązywała stara norma promieniowania elektromagnetycznego. Dzisiejsza 25% śmiertelność z powodu nowotworów wzrośnie w ciągu dziesięciu lat do obecnej umieralności na nowotwory w USA, wynoszącej 50% i jeszcze wyżej. Tam od lat obowiązuje ta nowa w Polsce norma. I nie byłoby specjalnego zmartwienia, gdyby można w pewnym momencie, kiedy pojawi sie skok nowotworów, wyłączyć nadajniki i wrócić do dawnego poziomu nowotworów, jak uważa Ministerstwo Zdrowia. Chodzi o cząstki pola torsyjnego, a nie banalne pole elektromagnetyczne. Nadajniki zostaną wyłączone, a cząstki pola torsyjnego, gromadzące się obecnie w kilometrowej warstwie gruntu, zostaną i będą promieniowały dalej powodując nowotwory w następnych stuleciach. Już obecnie w wielu miejscach powstał ten tak zwany fantom pola torsyjnego. Samo promieniowanie telefonów stało się teraz mało istotne. Tymczasem w oficjalnych mediach mówi się już o pladze bezsenności. Aby zmylić trop i nie pokazać, co jest przyczyną, podaje się że za dużo patrzymy w ekrany komputerów i smartfonów, tak jakby to była nowość.
Nie, nie mam zamiaru tutaj spychać kogokolwiek na poziom trzydzieści skali Hawkinsa, czyli poziom strachu. Raczej zachęcać do aktywności przeciw pseudo postępowi. Najważniejszym jest posiadanie świadomości, że choroby cywilizacyjne to nie dopust boży, ale efekty pseudo postępu, który sami napędzamy działaniami konsumenckimi, coraz nowsze modele telefonów, coraz nowsze w nich aplikacje i uzależnienie. „Ach ten mój smartfon, który sam do mnie zaczyna gadać i podpowiadać jakieś propozycje!” Wiele osób uważa że świat rozwija sie w dobrym kierunku, że teraz to już tylko demokracja i dobrobyt. Tymczasem my będziemy musieli przystosować sie do życia w trudnym świecie. I pierwszą rzeczą będzie wznieść się na poziom 200 i protestować, wymuszać właściwe rozwiązania, organizować się na rzecz zdrowia nas wszystkich. A w drugim rzędzie wzmacniać swój organizm i swoją psychikę. Na sprzedawane komercyjnie materiały ekranujące i odpromienniki liczyć nie możemy. Jest popyt, a oszukańcze firmy dostarczają pseudotowary. W ramach dokonującego się postępu, nie możemy w bardziej odległej przyszłości, tak po prostu liczyć na długie życie w pełnym zdrowiu. O dzisiejszych dzieciach mówi się, że nie dożyją wieku swoich rodziców. Możemy starać się mniej chorować świadomie mniej narażając się na to co zgotowała nam cywilizacja, wkładając w to swoją pracę. Uciekanie z rozłamów tektonicznych pozostaje w mocy, uciekanie od stacji bazowych telefonii komórkowej w mniej zagęszczone tereny – również.
Efekty pola torsyjnego od stacji bazowych, czy od rozłamów tektonicznych, w gruncie rzeczy podobne są do tych od promieniowania radioaktywnego o małym i średnim poziomie promieniotwórczości. Prawdopodobnie lekka choroba popromienna to w dalszym ciągu efekty pola torsyjnego, a dopiero dla wyższych dawek promieniowania mamy do czynienia bezpośrednio z uszkodzeniami bezpośrednio spowodowanymi cząstkami wysokoenergetycznymi. Tak więc, środki medyczne do ochrony przed promieniowaniem radioaktywnym mogą znaleźć w przyszłości zastosowanie do ochrony przed promieniowaniem od fantomów pola torsyjnego wytworzonych przez stacje bazowe telefonii komórkowej. Na razie nie ma jednak dostępnych komercyjnie takich środków o niskiej szkodliwości własnej. Mocarstwa atomowe jednak od lat pracują nad coraz lepszymi takimi lekami. Na obszarze zamkniętym Czarnobyla ciągle żyją ludzie, którzy nie dali się z tamtąd przegonić, tacy co się nie bali, z mocną psychiką. Kilka lat temu dopiero umarł tam człowiek nazywany dziadkiem z racji sędziwego wieku, który to wiek osiągnął w tym niesprzyjającym przecież środowisku. Mimo wszystko i mimo chorób jesteśmy dosyć mocną rasą mocniejszą niż psy i myszy, które są mniej odporne na promieniowanie radioaktywne.
Istniejący od wielu lat w USA program wydłużenia życia do 140 lat, finansowany co roku sumą około 1mld dolarów, przyniósł nam sporo wiedzy już w początkowych etapach programu, chociażby o omawianych dalej sirtuinach. Pokazał jednak też wiele trudności jakie na nas czekają po drodze do osiągnięcia celu. Przykładowo próby przenoszenia z gryzoni na człowieka metody wydłużenia życia przez restrykcję kaloryczną, gdzie w efekcie myszy żyły o 30% dłużej, okazały się niesłuszne. Jesteśmy na tyle podobni do myszy, że mamy te same systemy neuroprzekaźnictwa decydujące o emocjonalności, a jednak maksymalny czas życia odliczają inne mechanizmy. Klasyczna teoria systematycznego psucia się organizmów z powodu uszkodzeń rodnikowych związanych z szybkim metabolizmem, nie jest tym najważniejszym mechanizmem u człowieka. Im mniejszy organizm stałocieplny tym wyższy wydatek energetyczny, u tych najmniejszych jest on na granicy realnych możliwości. U myszy, jak się wydaje, jest to główny mechanizm starzenia. Człowiek nie ma tego ograniczenia, stworzony został do dłuższego życia niż obecne. Do biblijnych ośmiuset lat, a zapisy z sumeryjskich glinianych tabliczek sprzed 5000 lat mówią o znacznie dłuższych okresach życia. Kiedy dla obecnego pokolenia, z którego mniej niż kiedyś ginie żołnierzy na wojnie, czy dzieci od chorób zakaźnych, zrobimy wykres umieralności populacji, okazuje się, że większość ludzi ma się dobrze do wieku około 80 lat, a później jest jakby bariera, która nie pozwala nam przekroczyć wieku 100 lat. Świadczy to w sposób oczywisty, że nasz okres życia odlicza jakiś długookresowy zegar, a nie poziom metabolizmu. Restrykcja kaloryczna nie wydłuży nam życia. Natomiast każdy organizm, którego sprawność spada już od samej młodości, dzięki rozmnażaniu płciowemu odradza nowe pokolenia, które startują od zera, nie mając śladu nabytych przez rodziców uszkodzeń metabolicznych, to jeszcze bardziej pokazuje, że nasze starzenie zależy od zegarów. Owieczka Dolly sklonowana została ze starzejącej się komórki, procesy starzeniowe uległy cofnięciu. Ale gdzie są te zegary? Nasz światowy system naukowy nie jest gotowy na ich odkrycie. Jeżeli odkrywamy jakieś zjawisko, to aby je opublikować musimy udowodnić, że można je wytłumaczyć zasadami znajdującymi się w podręcznikach. Jeżeli do nich nie pasuje, wszystkie czasopisma naukowe działające zgodnie z tą zasadą odrzucą nasz artykuł. Zgodność z doktryną jest ważniejsza od wyników doświadczeń. Tak jest od zakończenia drugiej Wojny Światowej, kiedy w USA i na całym świecie wprowadzono anonimowych recenzentów i kiedy wbrew naciskom wielu naukowców ustalono, że żadne wyniki dotyczące wojennych badań nad bronią atomową nie zostaną ujawnione. Mamy więc teraz dwie ścieżki rozwoju nauki, cywilną i wojskową. Ta cywilna, dla osób, które są obeznane ze światem naukowym, niewiele posuwa się do przodu.
A może nie chcemy żyć dłużej? Kiedy mówiłam studentom na wykładach o programie przedłużenia życia do 140 lat, bardzo sie krzywili. „A co ja będę robił przez 140 lat?” Podobne pytanie słyszę: „A co tu robić w niedzielę?” Dotykamy tu bardzo ważnego problemu, coraz większej liczby osób, które nie mają zainteresowań, jakiejś pasji życiowej i przede wszystkim jakiegoś głębszego sensu życia. Nie jest zainteresowaniem oglądanie filmów i słuchanie muzyki, jak deklarują studenci. A ja ich pytałam gdzie tutaj jest miejsce na wasze ja, one nie urośnie dzięki słuchaniu muzyki. Trzeba być choć odrobinę twórczym. Zainteresowania nabywamy już w czasach szkolnych, często później przybywają nowe. Obecnie mamy do czynienia z bardzo złym trendem. Dzieci mają sie tylko uczyć według programu szkolnego i nic więcej. Mama da jeść, posprząta, pościeli łóżko. A ty idź do szkoły i przynieś najlepsze stopnie. Później ci młodzi ludzie dołączą do korporacyjnych szczurów biurowych. Zdaje się lepiej, żeby zachęcać dziecko do wagarów, poznawania obcych ludzi, radzenia sobie w nietypowych sytuacjach i robienia tego co im sprawia przyjemność, ale jednocześnie tak aby zaangażowane w tym było ich ja. Trzeba dziecku, a potem młodemu człowiekowi pokazywać jak wygląda świat. Pokazywać jak można pracować w materiale. Nie, nie w papierze raczej w metalu, wówczas wszystkie inne materiały są bułką z masłem. Materiał to oczywiście bardzo pojemne pojęcie. Ważne jest to, że to, co powstanie w głowie można zrealizować w materiale, albo zbudować jakieś urządzenie czy mechanizm. Dzisiaj oczywiście prawie wszystko można kupić. Dopiero dla zaawansowanej pomysłowości trzeba coś skonstruować samodzielnie, ale nie o to chodzi. Zaawansowane rozwiązania będą potrzebne po latach, a wtedy nie trzeba się będzie prosić o wszystko fachowców. Dziecko mające swoje pasje, swój mały indywidualny świat, na pewno będzie zdrowsze od tego żyjącego według musztry.
Oprócz rozpoznania sensu życia w dzisiejszych czasach musimy samodzielnie rozpoznawać prawdę od fałszu. Nie jesteśmy w stanie się tego jednorazowo nauczyć, ponieważ mamy z kłamstwem do czynienia na co dzień i docierają do nas coraz nowe rodzaje kłamstwa. Sam język staje sie kłamliwy, znamy to z manipulacji o nazwie poprawność polityczna, w którą niektórzy naprawdę uwierzyli. Najważniejsze jest, abyśmy mieli świadomość tego jak bardzo dużo kłamstwa nas otacza. Nie jesteśmy nawet w stanie zdać się na autorytety, ponieważ wiele autorytetów za pieniądze sprzeniewierza się ideom i prawdzie Nie możemy wierzyć dziennikarzom, politykom, a obecnie również lekarzom. W 2020 roku zostaliśmy z kilkoma lekarzami na całą Polskę, lekarzami którzy publicznie sprzeciwili się nakazowi wzięcia udziału w depopulacji społeczeństwa polskiego, za co zapłacili utratą prawa wykonywania zawodu. Co tym bardziej ich nobilituje jako prawdziwych lekarzy i autorytety moralne. Reszta posłusznie wykonywała odgórne polecenia odsunięcia się od ich stałych pacjentów, potrzebujących pomocy lekarskiej i błędnie traktowała pacjentów z przypiętą łatką kowidową, często doprowadzając ich do śmierci. To wielki przykład wskazujący na to, że lekarze w znakomitej większości nie traktują swojego zawodu jako powołanie, ale jako biznes. A my jesteśmy jedynie obiektem biznesu. Jak niektórzy politycy mówią: „świat nie będzie już po pandemii taki sam”, tak też zaufanie do lekarzy nie będzie już takie same, będziemy dokładnie patrzeć im na ręce. I jest to pozytywny skutek tej wielkiej manipulacji, że miliony osób przejrzą na oczy. Przejrzą, że większości lekarzy nie zależy na naszym zdrowiu, ale na tym abyśmy kupowali jak najwięcej i jak najdroższych leków, chociażby statyn, szkodliwych, a nie przynoszących realnych korzyści w przedłużaniu życia chorych osób. Każdy Polak już tradycyjnie jest lekarzem, a więc nic nie szkodzi, abyśmy się w tych tematach dokształcali z coraz bardziej dostępnych źródeł, i książkowych, i z internetu, uważając, aby za dużo nie przeczytać treści sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne. I nie zapominając o medycynie alternatywnej, którą leczy się na świecie kilka miliardów osób.
Nie ufając lekarzom, tym bardziej nie możemy ufać reklamom. Ilość reklam w telewizji odzwierciedla bezpośrednio poziom inteligencji mas społecznych. Kosztowne reklamy nie są nadawane niezależnie od ich efektów handlowych, ale powtarzane, kiedy poprzednie z nich przyniosły wzrost sprzedaży produktu. Ilość reklam odzwierciedla więc naiwność konsumentów, którzy kupują to co im pokazano. Stare porzekadło mówi, że nie reklamuje się tego co jest dobre. Reklama z założenia jest dobrze spreparowanym kłamstwem. Szczytem wredności i bezmyślnej ufności są świąteczne bloki reklamowe, których samo oglądanie ma być działaniem charytatywnym, w jakiś magiczny sposób. Wiadomo przecież, że to ci naiwni, którzy będą je oglądać pójdą do sklepu kupić reklamowane towary. Jeżeli zauważymy, że reagujemy pozytywnie na reklamy, to musimy sobie uświadomić, że jesteśmy na smyczy zagranicznych korporacji, a przede wszystkim to, że nasze rozumienie świata jest niedojrzałe i powinniśmy coś z tym zrobić – zwyczajnie się przeciw propagandzie zbuntować. Lepiej późno niż wcale. W bardziej dojrzałych społeczeństwach w telewizji prawie nie ma reklam.
To samo dotyczy naszego zdrowia, trzeba dochodzić jakie podejście do naszego zdrowia posiada prawdziwą wartość, a co jest kłamstwem. Na półkach księgarskich mamy dużo książek propagujących różne szkoły zdrowia często wynikające z różnych okresów propagandy. Nie możemy do nich podchodzić z pełną ufnością. Wycofano sie już z tego że garnki aluminiowe powodują Alzheimera, że woda butelkowana kupowana w sklepach jest prozdrowotna, że szkodzi nam więcej jak trzy gramy soli dziennie, że kieliszek alkoholu podbija ciśnienie, że kawa, herbata i kakao szkodzą. Przeciwnie, te używki dostarczają flawonoidów zmniejszających stany zapalne. Zapijając się samą wodą rezygnujemy z dostarczania tych flawonoidów. Być może ich popularność wynikła z tego, że ratują nas one w jakimś stopniu od stanów zapalnych spowodowanych toksynami, których dostarcza nam nasza cywilizacja. Oczywiście zdarzają się osoby, którym wspomniane używki rzeczywiście szkodzą. Obecnie propagowane są toksyczne słodziki jako lepsze od prawdziwego cukru, którego to niosącego energię cukru organizm oczekuje po słodkim smaku, a nie po prostu smaku. Organizm po nich głupieje.
Trzeba wykorzystywać naturalną zdolność naszego organizmu do rozpoznawania tego co mu potrzebne i obecność zachcianek na dany produkt spożywczy. Nie szukając daleko, potrafi za mną chodzić tygodniami myśl o tym, że zjadła bym wątróbkę, póki jej nie zjem, albo chociaż pasztetu. I wówczas organizm przestaje jej się domagać. Sytuacja ta jest możliwa, kiedy od czasu do czasu najemy się dobrze jakiegoś prostego produktu, na przykład prawdziwego sera, a nie podróbki. Wówczas organizm wie co to ser. Jeżeli małżonek wraca z pracy a jego żona stawia zawsze na stole urozmaicony obiad, do tego mocno przyprawiony, to organizm nie będzie wiedział co zjadł i późnij nie będzie wiedział na co ma ochotę. U współczesnych dzieci, intuicyjny dobór żywności jest niestety mocno zaburzony, kochają na przykład kanapki z Mc Donalda, w których z założenia, składowe produkty nie mają wnosić żadnego smaku i zapachu, a smak i zapach jest dodawany osobno, razem z glutaminianem sodu i peptydami, mającymi pobudzać apetyt i wprowadzić smak umami, czyli smak mięsa. Glutaminian sodu, wydawałoby się, jest po prostu jednym z wielu aminokwasów, których potrzebujemy. W tradycyjnym pożywieniu jednak nie spożywamy mieszanki aminokwasów, ale białka, które są rozkładane na mniejsze fragmenty i w formie peptydów wnikają do krwioobiegu z przewodu pokarmowego. Wolnych aminokwasów jest tam niewiele. Później losy poszczególnych aminokwasów są dosyć ściśle kontrolowane. Jeżeli do krwioobiegu dostanie sie duża ilość kwasu glutaminowego tworzącego glutaminian sodu, dostanie się on do układu nerwowego na niewłaściwej drodze docierając do otoczenia neuronów glutaminowych, gdzie nie powinno go być. Komórka neuronowa reaguje wówczas długimi seriami chaotycznych wyładowań impulsów, zaburzających jej funkcjonowanie. Tutaj glutaminian sodu działa jako tzw. ekscytotoksyna, podobnie jak słodzik aspartam. Wiadomo już, że różne ekscytotoksyny są współodpowiedzialne za powstawanie niektórych chorób neurodegenaracyjnych.
Nasz węch doskonale potrafi wykrywać zapach różnych bakterii, i dobrze oceniać, że źle pachnące pożywienie zaczyna sie psuć. Z kolei pies gdy się czymś zatruje, drugi raz czegoś takiego nie ruszy. Z drugiej strony jednak są toksyny, których nasz organizm nie potrafi wykryć, przynajmniej przy tym stężeniu w jakim do nas docierają. Są też zastawione na nas przez naturę pułapki. I tu musimy zatrudnić nasze możliwości racjonalnego intelektu. W tych dwóch ostatnich przypadkach myślę o tak zwanych zaburzaczach hormonalnych. Jest to około dwustu substancji rozpoznanych jako zaburzacze hormonalne, które w sposób mało specyficzny oddziałują jednocześnie z kilkoma różnymi receptorami, na przykład estrogenowym, testosteronowym i insulinowym. Są to niewielkie substancje, w większości aromatyczne, które po znalezieniu się w organiźmie ciągle pobudzają receptory hormonalne. Jest to część, wcale niemała konserwantów, środki ochrony roślin, substancje znajdujące się w kosmetykach, w tworzywach sztucznych, w paście do zębów. A pułapka? Określana jest jako „zemsta mięsa”. Ta najsmakowitsza podpieczona brązowa skórka uzyskana na mięsie podczas pieczenia lub smażenia zawiera właśnie zaburzacze hormonalne. To jakby takie małe kancerogeny, które nie są w stanie same wywołać nowotworu, ale z innymi dodatkami cywilizacyjnymi już tak. Powstają z kondensacji aminokwasów aromatycznych. Ten brakujący element to promieniowanie radiestezyjne rozłamów tektonicznych czy oddziaływanie nadajników telekomunikacyjnych. Mądra tradycja nakazywała smażyć mięso w panierce, a nie gołe. Żeby choć częściowo zapobiec przy smażeniu lub pieczeniu mięsa powstawaniu zaburzaczy hormonalnych, można je smażyć od początku z dodatkami roślinnymi mającymi właściwości antyoksydacyjne na przykład pochodzące od dużej zawartości flawonoidów. Chociażby cebula, papryka, czy spora ilość przypraw. Trzeba jednak trochę sprytu żeby cebula nie spaliła się zanim mięso się dopiecze.
Kosmetyki zawierają dużą ilość zaburzaczy hormonalnych, jednym z mało pożądanych są filtry ultrafioletu. To co pochłania bliski nadfiolet prawie na pewno jest syntetyczną substancją aromatyczną. Filtry chemiczne mają tendencję przenikania przez naskórek do krwioobiegu, a dalej przez barierę krew mózg. W naszym klimacie, w którym tylko przez sto kilkadziesiąt dni świeci słońce i to raczej między chmurami, używanie na codzień kremów z filtrem nie ma większego sensu. Trochę słońca i tak musimy złapać dla wytworzenia witaminy D. To nie Słońce jest przyczyną nowotworów. Natomiast foto starzenie skóry następuje dopiero przy dużej ekspozycji na Słońce, a więc przy opalaniu, albo gdy w słoneczny dzień jesteśmy długo na słońcu. Przy opalaniu filtry nam spowalniają cały proces. Nie wiem czy tego chcemy. Natomiast kiedy wyprawiamy się w lecie w teren na dłużej, rzeczywiście mogą się przydać. Jednak im wyższy czynnik ochrony tym więcej nieprzyjaznych substancji. Na codzień lepiej używać kremów bez filtra, czyli tych na noc. Choćby nam to burzyło sposób poprawnego myślenia.
Warto też zastanowić się nad kremami do całego ciała, tu dopiero jest duża możliwość przenikania substancji aromatycznych przez całą powierzchnię skóry. Ogólnie rzecz biorąc nie za dużo kosmetyków. Musimy sami rozważyć czego oczekujemy po kosmetyku i czy rzeczywiście coś uzyskamy kosztem wnikania do organizmu niekorzystnych substancji, szczególnie konserwantów. Obecnie od kilku lat wymogi higieniczne są takie, że krem ma być substancją bakteriobójczą, przecież na palcach możemy mieć jakąś „straszną zarazę”… Dopuszczenie do obrotu kremu w słoiczku wymaga przejścia przez niego tzw. próby obciążeniowej. Do 100g kremu dodaje się dużą kolonię bakterii, na przykład gronkowca złocistego, po kilku dniach bakterie mają być przez krem zabite, operację tę powtarza się sześciokrotnie. Bakterie mają zniknąć! Proces wykonuje się dla wyznaczonych sześciu rodzajów bakterii i grzybów. Nie ma więc mowy o sprzedaży tak zwanych naturalnych kosmetyków w słoiczkach. Wobec takich wymogów trudno zrezygnować producentom z parabenów i innych zaburzaczy hormonalnych, aby spełnić wymagania przepisów. Kosmetyki, te lepsze, oczywiście działają, poprawiają cerę, jednak sami musimy wyważyć, czy więcej warta cera, czy uniknięcie niepotrzebnych nam chorób przewlekłych.
Mało kto pomyśli, że zaburzacze hormonalne znajdują się w plastykach z którymi mamy ciągle kontakt i które na nas oddziałują. O plastykach. Dr Józef Krop, w swojej książce „Ratujmy się – elementarz medycyny ekologicznej”, pisze, że właściwie powinno się zrezygnować z wszystkich plastyków, tak są toksyczne. Jeżeli przyjrzymy sie sprawie bliżej, zauważymy, że te naprawdę szkodliwe mają w swojej strukturze wiele pierścieni aromatycznych, które ostatecznie będą na nas chciały zadziałać jako zaburzacze hormonalne. Nie, wcale nie musimy plastyku zjeść, wystarcza jego bliskość. Jeżeli w butelce, wykonanej z najbardziej popularnego w produkcji butelek tworzywa PET, znajduje sie woda mineralna, to po paru godzinach zamieni sie ona w preparat homeopatyczny PET, który szybko rozbiegnie się po naszym organizmie po wypiciu takiej wody i zadziała jako zaburzacz hormonalny. Podobny efekt będziemy mieli jedząc żywność z opakowań wykonanych z tworzyw sztucznych, a też nie będziemy mogli zasnąć przy ścianie pokrytej z zewnątrz styropianem. Nie jest jednak tak, że wszystkie tworzywa sztuczne są wredne, dawny polietylen czy polipropylen, taki mętny, nie zawierał żadnych substancji aromatycznych, obecnie aby tworzywa sztuczne były twardsze i przezroczyste dodaje sie toksycznego aromatycznego bisfenolu-A, nawet do pojemników z płynem fizjologicznym do wlewów dożylnych. Trzeba więc uważać na te doskonale przezroczyste plastyki.
Inną naturalną, zastawioną na nas pułapką są wspomniane rozłamy tektoniczne, mające zbyt duże promieniowane radiestezyjne, a więc według współczesnego rozumienia charakteryzujące się zbyt dużym promieniowaniem cząstek pola torsyjnego. Pułapką, ponieważ tylko bardziej wrażliwe osoby – radiesteci – potrafią zwiększone promieniowanie radiestezyjne wykrywać. Zagadnienie znane jest jednak od kilku tysięcy lat. W Chinach do dzisiaj obowiązuje przepis sprzed trzech tysięcy lat, że nie stawia sie budynków w miejscach, które nie zostały zakwalifikowane przez radiestetów jako odpowiednie. Obecnie w Polsce grupa zawodowa radiestetów jest prawie na wymarciu. Po upadku komunizmu, napłynęła do nas naiwna kultura amerykańska, wiary w to, że oficjalna nauka wie już wszystko. Razem z kłamliwym hasłem „rak wcześnie wykryty jest uleczalny”, podczas gdy obecnie połowa Amerykanów, mimo bardzo kosztownego leczenia (około 100 000 $ na głowę) i wczesnej diagnostyki, umiera przedwcześnie na raka. A lekarze nie potrafią nawet określić, skąd ten rak? Jako, że to w Polsce choroba wstydliwa, większość osób myśli, że to występuje rzadko i ignorują dawne zalecenia radiestezyjne dotyczące budowy domu w dobrym miejscu. W tej chwili nawet nikt nie pomyśli, że po przeprowadzce w nowe wygodniejsze miejsce może zacząć się w jego życiu nieprzerwane pasmo chorób. Tymczasem kurcząca się grupa radiestetów, raczej starej generacji, nie nadąża za nową wiedzą w swojej dziedzinie, posługują się starymi pożółkłymi książkami, a dawne zrzeszenia radiestetów przestały funkcjonować. Stosunkowo nowego pojęcia rozłamu tektonicznego jeszcze nie opanowali, mimo, że zagadnienie to jest już dobrze znane i wykorzystywane za naszą wschodnią granicą.
Bardziej wnikliwe badania rosyjskie pokazują, że prawie wszystkie przypadki raka występują u osób mieszkających przez co najmniej kilka lat na rozłamach tektonicznych. Skłoniły mnie one, żeby sprawdzić te wyniki własnymi metodami pomiarów ilościowych promieniowania radiestezyjnego dla kilkudziesięciu osób z nowotworami. Tak, mają absolutną rację, to wina miejsca. Ciekawe, że niemieccy i austriaccy radiesteci wiedzieli to już przed wojną, że prawie wszystkie przypadki raka są w miejscach o zwiększonej intensywności promieniowania radiestezyjnego.
Dzisiaj doszła nam nowa pułapka zastawiona przez mających wysokie mniemanie o sobie inżynierów i naukowców oplatających Ziemię sieciami telekomunikacyjnymi o coraz większej mocy nadajników. Nasze równie mądre gremia władzy poszły na rękę kartelom telekomunikacyjnym, zwiększając dopuszczalne normy promieniowania stukrotnie, tak aby dorównać „nowoczesnej” normie amerykańskiej. W planach rozwoju sieci 5G, system ma pobierać 5% do 10% mocy energetycznej kraju. Niewyobrażalna wprost ilość energii ma zostać skierowana w powietrze. Wiemy już dobrze, że nadajniki przyspieszają cząstki pola torsyjnego wychodzące z ziemi nie tylko na rozłamach tektonicznych, ale też w dobrych miejscach, stąd z ekspansywnym rozwojem telekomunikacji nastąpi wielka epidemia raka. Rozłamy tektoniczne pokrywają około 15% powierzchni Ziemi, co oznacza, że duża część przypadków raka w USA wystąpiła w dawnych dobrych miejscach na litej płycie. Rak rozwija sie około dziesięciu lat, więc sytuacja amerykańska powtórzy się w Polsce, kiedy w ciągu kilku lat kartele telekomunikacyjne zwiększą powszechnie moc nadajników do tej, którą zaplanowali i minie te dziesięć lat utajenia. Mamy więc jeszcze parę lat „wolności”, w których możemy liczyć na to, że w dobrych miejscach nowotwory i inne ciężkie choroby nas nie zaatakują. Na razie niestety po zwiększeniu mocy stacji bazowych w ramach nowej normy mamy do czynienia z plagą bezsenności, bólów głowy, stanów depresyjnych czy trudnościami ze skupieniem uwagi. Takie objawy to nie znak, że się starzejemy, ani nie wirus, to skok cywilizacyjny zaserwowany nam przez nasz rząd.
Jak wspomniałam, z rozłamów tektonicznych wywodzi się wielu wielkich twórców, jak też osób długowiecznych. Mamy tu starą zasadę że tego, kogo złe nie zabije, tego wzmocni. Dla ludzi, którzy nie czują się wielkimi twórcami czy spełnionymi społecznikami, lepiej jednak od niedobrych miejsc, czyli rozłamów tektonicznych i stacji bazowych telefonii komórkowej, uciekać. Ktoś powie, że to bardzo drogie rozwiązanie. Znacznie jednak tańsze niż popularne obecnie zbiórki kilku milionów złotych na operację w USA dziecka z nowotworem, którego winą było to, że mieszkało z rodzicami w złym miejscu. Adresuję te zalecenia do dorosłych, ale jeszcze bardziej zagadnienia te dotyczą naszych dzieci.
Nie chcę tu wchodzić w temat aktywności umysłowej i fizycznej jako przedłużających życie, tylko napomykam o tym jako, że to temat szeroko znany. Ciekawe, że obie te aktywności są wzajemnie wymienne. Często wystarczy się rozejrzeć wokół siebie że sportowcy, wojskowi i osoby ciągle twórcze, żyją długo.
Nie wpisałam tu odnośników literaturowych do przekazywanej wiedzy, których oczekiwaliby bardziej wnikliwi czytelnicy. Większość poruszanych tematów opisałam bardziej szczegółowo w artykułach naukowych albo popularnych na mojej stronie internetowej: http://www.torsionfield.eu Tam są te odnośniki w dużej ilości.
Gdańsk, maj 2021